Po miesiącu podróży i ponad 4000 km czas, aby pokazać Wam nasz dom.
Oto nasze Mitsubishi Express z 2001 roku. Gdy je kupiliśmy miało na liczniku 260 000 km. Van ma jedną dodatkową baterię, która się ładuje podczas jazdy dzięki czemu możemy spędzić gdzieś dwa dni nie martwiąc się o lodówkę (oj nasza kochana lodówka), światło czy ładowanie laptopa. Przy łóżku mamy stację kontroli baterii z dwoma wejściami USB i włącznikiem światła. Łóżko składa się w kanapę, co przydaje się w deszczowe dni, aczkolwiek w Australii nie ma ich wiele 😉
Natomiast w dni słoneczne wyciągamy daszek z boku samochodu, który daje nam parę solidnych m2 cienia. Mamy szafki na ubrania i naczynia oraz sporo miejsca pod łóżkiem. W naszym domku zmieścił się nawet zlew 🙂 Po otworzeniu bagażnika możemy rozłożyć stolik połączony z łóżkiem, na którym gotujemy śniadania. Dodatkowo posiadamy dwa 20L zbiorniki na wodę i 10L kanister na benzynę, dwie kuchenki gazowe oraz stół z dwoma krzesłami.
Przyciemniane szyby i zasłony chronią nas przed ostrym słońcem oraz zapewniają prywatność 😉 Deski surfingowe trzymamy na dachu. W Australii podróżowanie vanem w jest bardzo popularne, a ludzka pomysłowość w konwertowaniu samochodów na domy, nie zna granic!
Za co kochamy nasz dom na kółkach?
Przede wszystkim za swobodę i wolność jaką nam daje. Nie jesteśmy przywiązani do miejsca. Gdy psuje się pogoda, jedziemy dalej za słońcem i falami, a jeśli dane miejsce nam się podoba zostajemy w nim na kilka dni. Warto też wspomnieć, że od ponad miesiąca nie zapłaciliśmy ani razu za nocleg! 😉 Biorąc pod uwagę, że planujemy podróżować jeszcze przez kilka miesięcy, pozwala nam to na kolosalną oszczędność, rzędu kilku tysięcy dolarów.
Czy zawsze śpimy w pięknych miejscach z widokiem na ocean i toaletami z ciepłym prysznicem?
Oj nieee… 😉 Ale o tym przekonacie się niedługo.
Czy łatwo i przyjemnie mieszka się w vanie?
Mówiąc szczerze pierwszy tydzień był trudny. Łóżko za ciasne, pogoda w Victorii nas nie rozpieszczała, do tego poranny i wieczorny surfing, a po nim zimny bądź wręcz lodowaty prysznic. Do tego kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów dziennie w poszukiwaniu kolejnych spotów. Zaczęliśmy podróż w Melbourne i tak jak nas wszyscy ostrzegali okazało się, że Australia jest naprawdę ogromna i żeby się przemieścić bliżej północy przed nami godziny jazdy. Ale gdy minął pierwszy kryzysowy tydzień, wyszło słońce, a my dojechaliśmy na fajne surferskie spoty, zły humor minął, a my już się przyzwyczailiśmy do tego, że życie w busie to nie zawsze bajka, akceptujemy je takie jakie jest i staramy się czerpać z niego ile się da.