Fruit picking Swan Hill

Fruit picking, czyli australijskie nektarynki same się nie zbiorą

By on 20/12/2015

Aby podróżować przez rok po świecie trzeba mieć spore fundusze. Żeby mieć spore fundusze trzeba mieć dochodową pracę. Aby mieć dochodową, dorywczą pracę w Australii trzeba… No właśnie co trzeba? Trzeba mieć szczęście, determinację i odwagę.

Po przylocie do Melbourne szukaliśmy pracy w mieście, niestety konkurencja tysięcy innych backpackers’ów sprawia, że jest to walka z wiatrakami. Nie dostajesz odpowiedzi na ogłoszenia pracy zamieszczone w internecie lub warunki pracy są co najmniej słabe, ponieważ pracodawca może wybierać wśród tylu chętnych. Postanowiliśmy zatem wyjechać z miasta w region obfity w farmy owocowe i poszukać szczęścia jako ‘fruit pickers’ – zbieracze owoców. Znaleźliśmy stronę HARVEST TRAIL wspieraną przez organizacje rządowe – co oznacza, że relatywnie wiarygodną. Przeczytaliśmy w internecie oraz usłyszeliśmy relacje z wielu źródeł o dużej ilości przekrętów i przypadków wykorzystywania ludzi przez pracodawców więc postanowiliśmy dmuchać na zimne. 🙂

Pisząc krótko, pojechaliśmy w ciemno do miasta Swan Hill, które podała nam agencja pracy. Byliśmy na miejscu umówieni z Panem, który zapewnił, że robota się znajdzie i wieczorem odebrał nas ze stacji, zawiózł do swojego biura i zamknął za nami drzwi oraz dodatkowo jeszcze kratę przeciwwłamaniową. Zrobił nam kilka zdjęć i skserował paszporty. Trochę zaniepokojeni czy opuszczenie Melbourne było dobrym pomysłem, usłyszeliśmy jak Pan wykonuje kilka telefonów po czym wyszedł z zaplecza i oznajmił, ze od jutra mamy pracę jako zbieracze nektarynek i mamy być gotowi o 5:20 rano przy drodze obok kempingu. Ostrzegł nas, że pracodawca lubi kręcić i miał już z nim parę awantur, ale w tym momencie nie ma dla nas nic lepszego. Cóż, lepszy rydz niż nic i brzmi jak przygoda, więc mówimy ,,ok, no worries” i po paru minutach jesteśmy na kempingu, w małej blaszanej kabinie za 210$ tygodniowo. Pełni obaw oraz ciekawi jutra kładziemy się spać.

Następnego dnia o 5:20 z kempingu odbiera nas Hindus i prawie bez słowa wiezie w nieznane. Po drodze w oddali widzimy pioruny i zbliżającą się burzę. Czujemy w głębi serca, że nie wróży to nic dobrego. Po 20 minutach dojechaliśmy na farmę. Zastaliśmy tam około 50 osób zebranych wokół kilku traktorów, wyposażonych w duże kosze na owoce. Kilka okrzyków w niezrozumiałym języku, kilka gestów i już jedziemy w koszu między krzewami uginającymi się od soczystych nektarynek.

Każdy dostaje torbę i drabinę oraz rozkaz zbierania najszybciej jak się da. Następnie kilka instrukcji jakie owoce zbierać, a jakie pozostawić, aby mogły dojrzeć i przystępujemy do pracy. Niestety, a może właśnie stety 🙂 po 5 godzinach pioruny wróciły wraz z deszczem i znowu – kilka okrzyków i nerwowych gestów i już jedziemy cali w błocie, trzymając się koszy pełnych nektarynek z powrotem. Okazało się, że owoców nie można zbierać w deszczu, ponieważ zostają na nich odciski palców i oczywiście nikt nie chce ich potem kupić. Z kolei, gdy jest za gorąco owoce robią się zbyt miękkie i wtedy także ‘fruit pickersi’ mają wolne. Tak więc pracowaliśmy 5 godzin na stawce 15$/h, co dało nam łącznie 150$. Pomyśleliśmy ‘nie tak źle’ jak za 5 godzin pracy. Postanowiliśmy więc kontynuować następnego dnia, lecz już wieczorem dostaliśmy sms’a od Hindusa-krętacza, że przekazuje nas na inną farmę do swego kolegi i od tej pory będziemy tam pracować. Mamy być gotowi nazajutrz o 5:30 przed kempingiem. W wieczornych wiadomościach jeszcze słyszymy o atakach terrorystycznych we Francji i padamy jak kawki.

ESKI1258

Godzina 5:30 rano, stoimy przy drodze, podjeżdża samochód z przyciemnianymi szybami. Wsiąść czy nie wsiąść? Dobra, wsiadamy. W środku dwóch Arabów w turbanach – ‘hello-hello’ i już jedziemy w nieznane z nieznanymi. Po 20 minutach ciszy podjeżdżamy pod dom. Nikogo przed nim nie ma, a gospodarstwo wygląda na opuszczone. Dwóch Arabów mówi, abyśmy szli za nimi i weszli do domu. Myślę sobie, że już dawno temu powinniśmy byli odpuścić tę pracę, ale cóż jeszcze dwa kroki i jesteśmy w środku. Na podłodze pełno brudu, niepozmywanych talerzy i garnków, wszędzie rozrzucone ubrania. W korytarzu obok rozmawia kolejnych dwóch facetów w turbanach. Nie mogę przestać myśleć o wczorajszych wiadomościach. Wchodzimy do salonu, a tam trzech osobników je śniadanie w tym jeden Australijczyk. Wymieniamy z nim parę zdań i już wszystko wygląda lepiej, aczkolwiek serce nadal bije szybciej. Okazuje się, że nie każdy, kto nosi turban ma na sobie kamizelkę z ładunkiem wybuchowym. Spędziliśmy na tej farmie sporo czasu, zbierając owoce w towarzystwie indyjskiej muzyki, miliona much, konkretnych zakwasów, 40-stopniowego upału i słońca, które drwiło sobie z naszego kremu z filtrem 50+. Pracowaliśmy ciężko kurczowo trzymając się myśli o kupnie busa i wyruszeniu w podróż w poszukiwaniu najlepszej fali w Australii. Każdy dzień wyglądał podobnie, więc czas leciał szybko, a hajs się zaczynał zgadzać. 🙂

MZAL1071

Co może pomóc w szybkim znalezieniu pracy w Australii?:

  1. Nie warto tracić czasu na szukanie pracy i wysyłanie maili z Polski, bo nikt na nie nie odpisuje

  2. Warto poczekać do momentu, gdy jest się na miejscu i można po prostu zadzwonić w miejsce, które nas interesuje i pójść na rozmowę

  3. Korzystanie ze stron rządowych takich jak HARVEST TRAIL https://jobsearch.gov.au/job/search/harvest – minimalizuje szanse na to, że ktoś Was oszuka i pracy wcale nie będzie bądź praca będzie, gorzej z pensją

  4. Jeżeli chodzi o zarobki to pracodawca może płacić ustaloną wcześniej stawkę za godzinę bądź za zebraną liczbę owoców. Prawie zawsze pierwsza opcja jest lepsza, ponieważ rzadko kiedy jesteś w stanie zebrać taką ilość owoców, aby przewyższyć stawkę godzinową

  5. Zawsze należy poszukać opinii w internecie o danej farmie czy chociażby mieście, bo zajmuje to chwilę, a często pozwala uniknąć sporych problemów i wydatków, np. miejscowość MILDURA to jedna z tych, których należy unikać i o których krąży wiele złych opowieści w internecie

IMG_5164

 

TAG
RELATED POSTS
1 Comment
  1. Reply

    Mike

    22/12/2015

    Zuziu i Antku, fajny blog 🙂 Ci w turbanach to może byli Hindusi wyznający religię sikh? Czasem nie mylcie ich z Arabami, bo to ich denerwuje 😉

LEAVE A COMMENT